Witajcie w kolejnej ciekawostce! Dziś nieco inna ciekawostka, trochę motoryzacyjna, a trochę wyśmiewająca elektryfikację w transporcie. Mimo wszystko obiecuję, spróbuję pozostać neutralny!
[align=left]Przedstawiona na zdjęcia ciężarówką z naczepą została załadowana po brzegi. Blisko 40 ton do przetransportowania z Zurychu w Szwajcarii do Walencji w Hiszpanii. Na taki rodzaj transportu zdecydowała się firma Krummen Kerzers, a na naczepie znalazło się 20 ton pomarańczy. Kierowca Volvo, musiał dokładnie zapoznać się z obsługą tego ciągnika. Przestudiował trasę, zaplanował punkty ładowania i w końcu wyruszył.
Volvo FH Electric 4×2 według producenta ma zasięg do 300km. Już teraz współczuję kierowcy, że musiał ładować się przynajmniej 10 razy. Gdyby w taką samą trasę wysłać dowolny ciągnik siodłowy z silnikiem diesla, towar zostałby dostarczony w cztery dni.
Jednak tu dochodzimy do punktu kulminacyjnego; 10 przerw na ładowanie, to tylko teoria. Kierowca musiał przestrzegać przepisów Unii Europejskiej dot. czasu pracy. Zatrzymał się około 20 razy, przy czym przerwy wymuszone przez tachograf musiały pokrywać się z ładowaniem baterii, aby maksymalnie wykorzystywać czas.
Firma uważa, że taki transport to same zalety i wspomina o ekologii. Udało się zaoszczędzić aż 3 tony dwutlenku węgla, które wyemitowałby silnik diesla w typowej używanej na tej trasie ciężarówce spalinowej. Teraz należy postawić pytanie: skąd pozyskano energię elektryczną do ładowania tego pojazdu i ile dwutlenku węgla zostało wytworzonego w tym czasie? Czy była to czysta energia np. z zapór, wiatraków? Tego nie wiemy, więc możemy przyjąć, że nie.
Czy ma to sens? Firma Krummen Kerzers mówi, że tak i ma zamiar poszerzyć swoją flotę o 18 elektrycznych ciężarówek.
Czy uważacie, że elektryfikacja ma sens?
Źródło: FB Krummen Kerzers